Pierwsza
była Trusia, szary królik o bardzo mylącym imieniu, bo była wszystkim,
tylko nie cichą trusią. Nieco złośliwa i potrafiąca wyrazić swoje
zdanie, najczęściej poprzez prychanie i głośne szarpanie prętów klatki
(nawet gdy była otwarta). Nie znosiła marchewki, za to rozsmakowała się w
kablach. Potrafiła z uciechy fikać takie koziołki w powietrzu, że
gdybym miała czym ją nagrywać, stałaby się hitem youtube'a. Mimo
gburowatej powierzchowności, zawsze kiedy potrzebowałam pocieszenia,
potulnie pozwalała się wziąć na ręce i głaskać. Została zabrana w młodym
wieku przez wyjątkowo straszną przypadłość, i tym bardziej bolała mnie
jej strata, ale choć życie miała krótkie, to radosne i pogodne.
Manfred w języku leporydzkim z pewnością miałby na imię Koniczynek - od czarnej łaty na nosku w kształcie idealnej trzylistnej koniczyny. Nie wiem, od czego zacząć opis tego królika, tak wiele mogę o nim powiedzieć. Był moim najlepszym przyjacielem przez długich osiem lat. Był słodki i potulny jak - notabene - baranek, którego nie sposób było nie lubić. Nie przepadał za tymi szalonymi kicami (ang. binky), które lubią uprawiać króliki, swoją radość wolał okazywać poprzez bieganie po pokoju z nakrętką od słoika w pyszczku, ponynkując wesoło. Od tej zabawy wzięło się powiedzenie w mojej rodzinie: "zachrzania jak Manfred z nakrętką". Z ochotą wskakiwał na kolana i domagał się pieszczot, a jak tylko zobaczył wystawioną rękę, podbiegał i wsuwał pod nią łepek. Nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, nawet psa się nie bał, bo pamiętał czasy, kiedy był większy od niego. Po jednej z wizyt u weterynarza nawet przytulił się do roztrzęsionej Kajki i tak leżąc na tylnym siedzeniu wrócili do domu. Maniek pozostał radosny niemal do końca swoich dni. Nigdy go nie zapomnę.
Puchacz aka Oczko, niebieskooki ninja. To urwis jakich mało, mieszanina niszczarki do tapet, ADHD i słodyczy. Malutki, okrąglutki (ale nie gruby) i słodziutki, jak kilo cukru z uszami. Niezależny jak kot i czujny jak chrabąszcz. W akcie najwyższej łaski pozwoli się pomiziać, najlepiej po karku, ale jak coś mu się nie spodoba i poczuje, że jego przestrzeń osobista została naruszona, śmiga pod łóżko i tam się nabzdycza i tupie z urazą. Stąd wzięło się jego inne przezwisko: Puchający w Ciemnościach. A kiedy już się upewni, że nikt mu nie zagraża (na przykład całusem), dostaje istnego kociokwiku: biega wte i nazad, wykonuje dziesięć piruetów w powietrzu, parkour na łóżku i ogólnie zaciesz totalny. Nie sposób go gdziekolwiek zamknąć, jeśli chce skądś uciec, to znajdzie sposób i ucieknie. Próbuje wskoczyć na wszystko, włącznie z dwumetrową szafą i ścianą. Uwielbia kartonowe pudełka i spanie na niebieskiej poduszce od kanapy - jeśli łóżko jest pościelone, odgarnia pierzynę i zajmuje swoje miejsce na podusze.
Ostatnio miałam serię naprawdę koszmarnych snów o moich króliczkach Miałam tego szczerze dość. Postanowiłam temu zapobiec poprzez wyrażenie swoich myśli w twórczości. I tak powstał króliczy tryptyk, inspirowany stylem z prologu "Wodnikowego Wzgórza".
Czarna farba usiłowała mnie zdenerwować i się marszczyć w zetknięciu z białą, ale katastrofy udało się uniknąć. |
Manfred w języku leporydzkim z pewnością miałby na imię Koniczynek - od czarnej łaty na nosku w kształcie idealnej trzylistnej koniczyny. Nie wiem, od czego zacząć opis tego królika, tak wiele mogę o nim powiedzieć. Był moim najlepszym przyjacielem przez długich osiem lat. Był słodki i potulny jak - notabene - baranek, którego nie sposób było nie lubić. Nie przepadał za tymi szalonymi kicami (ang. binky), które lubią uprawiać króliki, swoją radość wolał okazywać poprzez bieganie po pokoju z nakrętką od słoika w pyszczku, ponynkując wesoło. Od tej zabawy wzięło się powiedzenie w mojej rodzinie: "zachrzania jak Manfred z nakrętką". Z ochotą wskakiwał na kolana i domagał się pieszczot, a jak tylko zobaczył wystawioną rękę, podbiegał i wsuwał pod nią łepek. Nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, nawet psa się nie bał, bo pamiętał czasy, kiedy był większy od niego. Po jednej z wizyt u weterynarza nawet przytulił się do roztrzęsionej Kajki i tak leżąc na tylnym siedzeniu wrócili do domu. Maniek pozostał radosny niemal do końca swoich dni. Nigdy go nie zapomnę.
Puchacz aka Oczko, niebieskooki ninja. To urwis jakich mało, mieszanina niszczarki do tapet, ADHD i słodyczy. Malutki, okrąglutki (ale nie gruby) i słodziutki, jak kilo cukru z uszami. Niezależny jak kot i czujny jak chrabąszcz. W akcie najwyższej łaski pozwoli się pomiziać, najlepiej po karku, ale jak coś mu się nie spodoba i poczuje, że jego przestrzeń osobista została naruszona, śmiga pod łóżko i tam się nabzdycza i tupie z urazą. Stąd wzięło się jego inne przezwisko: Puchający w Ciemnościach. A kiedy już się upewni, że nikt mu nie zagraża (na przykład całusem), dostaje istnego kociokwiku: biega wte i nazad, wykonuje dziesięć piruetów w powietrzu, parkour na łóżku i ogólnie zaciesz totalny. Nie sposób go gdziekolwiek zamknąć, jeśli chce skądś uciec, to znajdzie sposób i ucieknie. Próbuje wskoczyć na wszystko, włącznie z dwumetrową szafą i ścianą. Uwielbia kartonowe pudełka i spanie na niebieskiej poduszce od kanapy - jeśli łóżko jest pościelone, odgarnia pierzynę i zajmuje swoje miejsce na podusze.
Tak się tryptyk prezentuje w całości, choć jeszcze niepowieszony. |
Ostatnio miałam serię naprawdę koszmarnych snów o moich króliczkach Miałam tego szczerze dość. Postanowiłam temu zapobiec poprzez wyrażenie swoich myśli w twórczości. I tak powstał króliczy tryptyk, inspirowany stylem z prologu "Wodnikowego Wzgórza".
Tu miał być filmik, ale na youtubie nie ma zamieszczonego oryginalnego prologu w całości, which is a shame. |
Każdy
królik ma inną osobowość, więc każdy ma inny wzór łapek i esów floresów w
tle. Złote końcówki uszu i ogonków miały mieć tylko te króliczki,
których już ze mną nie ma, ale pomyślałam, że Puchacz nie może być
osamotniony, no i w końcu wygląda tak majestatycznie. ^^ Na początku
chciałam w ramach tła zrobić wspólną gałązkę gruszy (pod którą każdy z
nich kicał latem), ale kompletnie nie umiałam tego zrobić tak, by wyszło
ładnie, a nie chciałam na chama obrysowywać ze zdjęcia. Ssę, jeśli
idzie o ornamenty i tego typu pierdolniki... ale tutaj po prostu
MUSIAŁAM wszystko zrobić sama. Więc jest jak jest.
Jeszcze dziś powieszę wszystkie obrazki nad łóżkiem, żeby moje szczęśliwe króliczki strzegły moich snów. :)